Owocna opowieść
tradycyjne sady w Białych Karpatach

Gruszka salsburska

Moglibyśmy szukać korzeni tej historii w zamierzchłej przeszłości, w rajskim ogrodzie, w trwającym pokolenia trudzie praprzodków dzisiejszych sadowników. Dla mnie jednak zdaje się ona zaczynać przed rokiem w hipermarkecie w Bratysławie. Naszą uwagę zwróciła prosta butelka z sokiem jabłkowym. Tym co wyróżniało ją spośród milionów kolorowo opakowanych, masowych produktów była nie tylko etykieta stylizowana na ręcznie malowaną. W tym wielkim sklepie tylko jeden sok, był prawdziwym sokiem: nie produkowanym z koncentratów, niefiltrowanym, bez zbędnych dodatków. Dodajmy do tego gęsty smak, woń sadów i łąk (ech!), niczym nie lukrowaną słodycz, i jeszcze coś: niezwykłą informację o tym, że sok wytłoczono z tradycyjnych morawskich odmian jabłoni.
 
Pamięć, ciekawość świata i poszukiwania autorów tego niezwykłego produktu zawiodły nas w Białe Karpaty. Jak mówi Petr Dolejský - dyrektor Parku Krajobrazowego Bile Karpaty, jedna z teorii wywodzi nazwę tych gór z masowo kwitnących na biało sadów. Białe Karpaty to spokojna górzysta kraina, przeplatana lasami, łąkami, sadami i winnicami. Przedziela je granica pomiędzy Czechami i Słowacją. Jak mówią miejscowi - dziwna granica, sztuczna, jakby trochę nie na miejscu w jednoczącej się Europie. Zostawmy jednak na boku podziały polityczne. Ważne, że natura tu i tam radzi sobie nieźle, a i ochrona przyrody nie zważa na granice.

powrót do Edenu

Pierwsze działania dla ochrony skrywającej się w starych sadach bioróżnorodności podjęto przed 15 laty. Wcześniej obowiązywał kult masowej produkcji, scalano małe, stare sady. Wprowadzono monokultury zatwierdzonych przez urzędników, nielicznych odmian. Rozporządzenie zezwalało na uprawę zaledwie 15 odmian, reszta była zdelegalizowana.
 
Czas na zmianę był już najwyższy - niektóre stare, sześćdziesięcioletnie drzewa dożywały już swoich dni. Oczywiście ochrona bioróżnorodności nie oznaczała odcięcia się od przeszłości. Przeciwnie - zaczęto od poszukiwań w antykwariatach. Znaleziono, pochodzącą z początku XX wieku książkę, która przedstawiała wiele odmian, z których niestety 60-70% zniknęło.
 
Nie można było czekać. Czym prędzej przystąpiono do inwentaryzacji istniejących jeszcze odmian. W pola i sady ruszyli mający już swoje lata praktycy. Roboty było niemało - jakieś 700 km2. Chodzili, patrzeli, rozmawiali... i pobierali zrazy do szczepienia drzew, do stworzenia szkółki - banku genów. Najważniejsze były te drzewa, których zostało już niewiele. Czasem tylko jedno. A i rok był ważny. Są lata, kiedy drzewa są smutne i puste. Są i lata kiedy owocują - raz jabłonie, raz grusze lub śliwy. By pobrać właściwy materia ł do szkółek trzeba na takie lata trafić, lub spytać się miejscowych.

użyteczne owoce

Plon poszukiwań przekroczył najśmielsze oczekiwania. Znaleziono 150 odmian jabłoni, 150 odmian gruszek, 30 odmian śliwek. Ktoś spytać może, po co komu tyle różnych owocujących drzew. Odpowiedź jest równie różnorodna jak życie i pory roku. Te wiekowe odmiany drzew owocowych to dziedzictwo pracy całych generacji sadowników, którzy wybierali, szczepili i selekcjonowali odmiany odporne na choroby, a zarazem najbardziej użyteczne. Są bowiem owoce do zjedzenia zaraz, inne bywają najsmaczniejsze późną zimą, są i takie, które trzymają się przez rok. Podobnie bywa z możliwością ich wykorzystywania. Jedne nadają się najlepiej na kompot, drugie na moszcz, trzecie na ciasto, czwarte do suszenia, piąte do chrupania, a szóste - choćby na gorzałkę.
 
Zresztą to zdecydowanie najbardziej tradycyjny sposób wykorzystywania owoców - szczególnie śliwek. Śliwowicę, którą nazywają tu "skondensowanym słońcem Karpat", produkuje prawie każdy. Jest to zajęcie legalne. Sfermentowany sok oddaje się gorzelni, która w naturze pobiera opłatę za usługę i podatek. To co wraca do właściciela sadu, znaleźć można potem nie tylko na stołach mieszkańców, ale i jako prezent przywożony przez turystów z karpackich wojaży. W niektórych wioskach, np. w Velkej nad Veličkou wyprodukowano nawet limitowane serie specjalnych butelek na śliwowicę, które wdzięcznie promują miejscowość.

Śliwowica, którą nazywają w tych stronach "skondensowanym słońcem gór", produkowana jest w prawie każdym gospodarstwie - twierdzi Ladislav Tomcala, sadownik, dzięki któremu ocalały stare odmiany drzew owocowych w Białych Karpatach.

Choć z drugiej strony śliwkowa ambrozja zdecydowanie najlepiej smakuje w sadzie pod drzewem. Zresztą, jak mawia spotkany przez nas sadownik z wieloletnim doświadczeniem, każda śliwowica jest inna. To tak, jak z winami. Po aromacie można poznać gdzie rosło drzewo, jaka była, gleba, klimat. A gdy głębiej poddać się wrażeniom można nawet poczuć woń traw i kwietnej łąki. Oszukiwaną cukrem śliwowicę też idzie poznać. Głowa po niej na drugi dzień boli, bo to nie śliwowica tylko burakowica.

Z ochroną starych odmian nie od razu poszło tak gładko. Na początku trzeba było zinwentaryzować każde stare drzewo - wpierw robiono to przy użyciu ołówka i, dzisiaj dla zlokalizowania nowoodkrytych drzew używa się już satelitarnego GPS-u. Kolejnym krokiem było założenie sadowniczego banku genów. Ale najważniejsze, a zarazem najtrudniejsze pozostało przekonanie ludzi. Chłopa trudno przekabacić. Przez 3 lata ludzie ze wsi śmiali się z "przestarzałej" szkółki starych owocowych drzew. Potem zainteresowali się. Przez kolejne 3 lata podkradali sadzonki. Aż wreszcie 3 lata zadawali pytania, które miały im pomóc uprawiać drzewa.

Jadernicka-morawska

Potrzebne były spotkania, szkolenia, poradniki jak uprawiać sad, jak przycinać drzewa, jakie środki można stosować by nie utracić atestu gospodarstwa ekologicznego. Nie obeszło się też bez promocji, i to zarówno w Pradze i w mediach publicznych, jak i na wsi podczas lokalnych jarmarków i dożynek.

pora na biznes

Dla ludzi liczył się też pieniądz. Białe Karpaty to niezbyt bogaty region, a małych owoców kupować nikt specjalnie nie chciał. Na pomysł, jak zmienić tę sytuację wpadli młodzi ludzie ze ekologicznej pozarządowej organizacji Veronica. Wspólnie z okolicznymi mieszkańcami założyli stowarzyszenie "Tradycje Białych Karpat", którego celem jest rozwój regionu w zgodzie ze środowiskiem i przy zachowaniu tradycyjnych form gospodarowania. Jednym z pierwszych projektów była tłocznia soków w Hostětíně. W tej małej, położonej wśród pagórków wiosce, w wyremontowanej starej stodole zlokalizowano linię produkcyjną, baniaki do przechowywania soku oraz urządzenia do butelkowania. Maszyny kupiono używane, kilkunastoletnie. Na poddaszu urządzono sympatyczne biuro, na dachu połyskuje w słońcu kolektor słoneczny. Przed budynkiem piętrzą się kolorowe kontenery na zwrotne butelki. Z tyłu rozciąga się stary sad w którym uwagę zwraca ponad stuletnia, pachnąca dymem drewniana suszarnia - jak zapewniają miejscowi nadal używana. Za łąką spokojnie na wietrze faluje łan trzciny - to oczyszczalnia glebowo-korzeniowa. Całość robi wrażenie.

Największy ruch panuje tu od września do połowy listopada. Wtedy przy wyciskaniu soku pracę znajduje 10 mieszkańców okolicznych wsi. Część soku jest od razu rozlewana, ale większość po pasteryzacji trafia do wielkich metalowych baniaków. Potem pracy jest już mniej. Średnio raz na 3 miesiące, kiedy powrócą już puste butelki po wypitych sokach, linia do butelkowania jest ponownie na kilka dni uruchamiana.
 
Rocznie produkuje się tu 100.000 litrów pysznego soku. Jak stwierdza, odpowiedzialny za produkcję soku Radim Machu, rynek przyjął- by znacznie większą ilość. Szczególnie sok, z certyfikatem rolnictwa ekologicznego, idzie jak woda. Problemem jest zbyt mała ilość kadzi do przechowywania soku, bo chętnych sprzedać jabłka i kupować sok jest pod dostatkiem. Pojawili się nawet chętni z Austrii i Wielkiej Brytanii, którzy skłonni są nabyć całą produkcję. Póki co jednak sok można kupić tylko w dużych czeskich miastach. Nie eksportujemy soku, bo po pierwsze nie mamy takiej potrzeby, a po drugie jesteśmy nastawieni na rynek czeski - twierdzi Radim. To tu w Czechach chcemy kształtować świadomość konsumentów i tworzyć społeczne zaplecze dla produktów regionalnych - dodaje.

Soki tłoczone z tradycyjnych odmian jabłoni wyróżniają się nie tylko ciekawą grafiką etykiet, ale również atestem ekologicznego rolnictwa oraz wspaniałym smakiem i aromatem.


 

Biznes się kręci. Zarabiają właściciele sadów, pracownicy tłoczni, nawet organizacja ekologiczna powiększa swój fundusz statutowy. Ale ajważniejsze zmiany zaszły w ludzkich głowach. Stare jabłonie, grusze i śliwy zwróciły uwagę mieszkańców na potrzebę ochrony wiejskiej przyrody i piękna różnorodnego krajobrazu.
 
Zdaniem Petra Dolejskego - dyrektora Parku Krajobrazowego Bile Karpaty, ludzie będą chronić przyrodę jeśli będą ją znali i poczuj ą się z niej dumni. I nie chodzi tylko o starsze osoby, które cenią sobie tradycję. Czym bowiem może pochwalić się młody mieszkaniec karpackiej wsi. To nie Praga, tu nie ma 100 kin i dyskotek. Ale na łące rośnie 100 gatunków roślin, część z nich to wyjątkowe okazy. A takich jabłek, jak te rosnące za płotem, nie ma gdzie indziej.
 
Może działania podejmowane w tym zakątku przyniosą owoce w przyszłości. Czasami mały bodziec potrafi poruszyć świat. Nie wszystko da się zwarzyć, czy zmierzyć i nie zawsze większe jest lepsze. Gdyby jabłko, które spadło na głowę Newtonowi było nowoczesne, a zatem ciężkie, wielkie i twarde, pewnie fizyka wyglądałaby inaczej.

Krzysztof Smolnicki


 

Ochrona starych sadów i tłocznia naturalnych soków to tylko jedne z wielu przykładów rozwoju ekologicznego rolnictwa w Czechach. W chwili obecnej u naszych południowych sąsiadów, już 6% ziemi uprawianej jest metodami ekologicznymi. Rządowy program przewiduje, że do 2010 roku wielkość areałów gospodarstw przyjaznych naturze wzrośnie do 20%.


[Poprzedni | Spis treści | Następny]