czy można być zimną kroplą wody we wrzącym kotle?
 

Konsumpcjonizm?

Pan X, milioner marzył o tym, żeby polecieć w kosmos. I poleciał. Bo, kogo jak kogo, ale akurat jego było na to stać. Za spełnienie marzenia zapłacił grube pieniądze. Tym samym skonsumował sporą część swojego majątku. Jedni powiedzą - romantyk, marzyciel, miał odwagę urzeczywistnić piękny sen o kosmicznej podróży. Drudzy powiedzą - bogaty ekscentryk i egoista, byłoby lepiej, żeby zamiast spełniać wyrafinowane zachcianki, pomagał potrzebującym. Czy zatem pan X daje nam przykład "wyuzdanej" konsumpcji? Bo przecież to, co zrobił nie było zaspokojeniem prostej potrzeby w prosty sposób. Czy, przeciwnie, pokazuje, że można oderwać się od spraw przyziemnych, materialnych i podążać za najśmielszymi marzeniami?

Czy my mając wielokrotnie mniej pieniędzy nie wydajemy ich czasem podobnie? Czy kupując towary w sklepach, nie spełniamy małych marzeń na miarę małych portfeli? Kto nam udowodni, że są to kaprysy konsumpcjonistów?

Wątpliwości te można by szybko rozstrzygnąć. Wystarczy odpowiedzieć sobie na pytanie: co to jest konsumpcjonizm? Niby proste, ale... Czy jest to zaspokajanie wszelkich potrzeb, które wykraczają poza minimum potrzebne do przetrwania? Nie. Tak szeroko rzecz ujmując, niemal wszystkich ludzi wszystkich epok musielibyśmy uznać za konsumpcjonistów. A może jest to uleganie współczesnym reklamom, zmiennym modom i trendom masowej kultury o niskich lotach? Też nie, bo konsumpcjonizm to zjawisko znacznie szersze. Może w końcu odpowiedź znajdziemy w artykule B. Roka pt. "Wzorce konsumpcji"? Czytamy tam: "Konsumpcjonizm sprowadza się do nadmiernej konsumpcji dóbr materialnych i usług nieusprawiedliwionej rzeczywistymi potrzebami ludzkimi i nieliczącej się z kosztami ekologicznymi, społecznymi i indywidualnymi." Wygląda to na całkiem niezłą definicję. Lecz, gdy tylko spróbujemy ją skonkretyzować lub przyrównać do własnych zachowań, znów pojawi się mnóstwo wątpliwości. W którym momencie konsumpcja zaczyna być nadmierna, a kiedy jeszcze nie jest? Które potrzeby są rzeczywiste, a które nierzeczywiste? Łatwo policzyć resztę przy kasie w sklepie, ale jak tu liczyć się z kosztami ekologicznymi, społecznymi i indywidualnymi?

Jest więc konsumpcjonizm naszym grzechem powszednim, lecz tak dokładnie nie wiadomo, kiedy już grzeszymy, a kiedy jeszcze nie. Ale, czy musimy szukać precyzyjnej miary albo definicji? I tak wszyscy wiemy, mniej więcej, o co chodzi i że konumpcjonistą być, to nic dobrego.

kiedy już, a kiedy jeszcze nie?

Nikt nie nazywał konsumpcjonizmem podobnej, w gruncie rzeczy, postawy u wielu ludzi żyjących przed wiekami. Jest to zjawisko i pojęcie całkiem nowe. Dążenie do posiadania jak największej ilości dóbr materialnych stało się globalnym problemem dopiero wtedy, gdy dobra te zaczęto wytwarzać w masowych ilościach. Okazało się, że środowisko naturalne nie wytrzymuje obciążeń związanych z ogromną skalą produkcji. Dewastację natury, marnotrawienie i wyczerpywanie się przyrodniczych zasobów zauważono wtedy, gdy przemysł już całkiem rozpanoszył się na Ziemi. Rozkręciła się potężna machina przemieniająca surowce czerpane z natury w przedmioty użytkowe. Systematycznie zaspokajana i wciąż na nowo podsycana zbiorowa zachłanność stała się zagrożeniem dla całej naszej planety. I wtedy nazwano ją konsumpcjonizmem. Czy to oznacza, że nie warto mówić o tym zjawisku w odniesieniu do pojedynczej osoby? Ależ warto i należy. W końcu zbiorowość składa się z pojedynczych osób, z nas. Lepiej wiedzieć, w jakie uzależnienia jesteśmy uwikłani, zwłaszcza wtedy, gdy są dla nas groźne. A konsumpcjonizm jest właśnie takim zbiorowym uzależnieniem. Nie wszyscy jednak ulegają mu w tym samym stopniu. Jedni bardziej, drudzy mniej. Ale jak to ocenić? W którym momencie powinno odezwać się nasze ekologiczne sumienie i powiedzieć: stop!, tego już nie kupuj. Czy człowiek staje się konsumpcjonistą kupując trzecią parę spodni, czy zaczyna nim być dopiero przy dziesiątej? W kółko moglibyśmy takie pytania zadawać i nie przybliżać się do odpowiedzi? Bo nie tylko o to chodzi, ile miejsca towary zajmują w naszych koszykach, lecz głównie o to, w jakim stopniu zawładnęły naszą świadomością. Jeżeli życiowe cele, ambicje, marzenia, smutki i radości związane są przede wszystkim z poszukiwaniem i nabywaniem dóbr materialnych, to znak, że jest źle. Czas na kurację odwykową.

dobre strony zła

Trudno tu wymieniać wszystkie korzyści, które są udziałem większości obywateli bogatych lub choćby średnio rozwiniętych państw. Nie można zapominać o tym, że wszelkie negatywne aspekty rozwoju gospodarczego są silnie powiązane z wieloma pozytywnymi, których nie doceniamy, gdyż są oczywiste i od dłuższego czasu (w perspektywie naszego życia) stale obecne. Konsumpcjonizm nie jest zjawiskiem samoistnym, oderwanym od tego procesu. Jest jego następstwem, ale także elementem, który na zasadzie sprzężenia zwrotnego przyczynia się do rozwoju gospodarczego i do wszystkich tych zmian, które ogólnie nazywamy postępem cywilizacyjnym.

Można przyjąć, że w życiu pojedynczego człowieka rzadko kiedy konsumpcjonizm jest realizowany na oślep i w skrajnej postaci. A jeśli przyjrzeć się takiej umiarkowanej postawie bez uprzedzeń, to nawet można zauważyć pewne jej zalety. Ludzie, dla których zasadniczą wartością jest dorobek materialny, nie lubią ideologii, które żądają od nich poświęcenia życia. Żadna wielka sprawa nie wydaje się ważniejsza niż domek z ogródkiem. Opływając w dobra cenią poczucie bezpieczeństwa i stabilizację, na swój sposób cenią pokój. Jeśli tylko nie rozbudza się w nich poczucia zagrożenia, opowiadają się przeciwko wojnom. Jest jednak spora różnica pomiędzy potępianiem agresji, a niechęcią do jakiegokolwiek poświęcania się. Dlatego naiwnością byłoby stwierdzenie, że konsumpcjonizm sprzyja postawie pacyfistycznej. Można jedynie z pewną dozą ostrożności zauważyć, że ludzie skupieni na materialnej stronie życia i nie nadmiernie sfrustrowani raczej nie staną się terrorystami, rewolucjonistami, męczennikami. Konsumpcjonistom, na szczęście, nie spieszy się do nieba.

W bogatszych społeczeństwach, wśród których dominuje konsumpcyjny model życia, wyraźna jest tendencja do ograniczania przyrostu naturalnego. Posiadanie większej ilości dzieci kojarzy się przede wszystkim z większymi wydatkami a także z ograniczaniem własnego czasu - czyli po prostu nie opłaca się. Taki sposób myślenia, jakkolwiek egoistyczny, przyczynia się jednak do stabilizacji liczby ludności. Powie ktoś, że prawdziwy konsumpcjonizm zaczyna się dopiero wtedy, gdy ludzie w ogóle nie chcą się rozmnażać, bo to ogranicza ich konsumpcję. Ujemny wskaźnik przyrostu naturalnego jest już normą w wielu najbogatszych państwach. Specyficzne problemy starzejących się społeczeństw wydają się błahe, jeśli zestawić je z problemami krajów najbiedniejszych i przeludnionych. Nadal globalny wzrost liczby ludności na świecie jest niepokojąco wysoki. Można więc dopatrzyć się pozytywnych stron tendencji, która polega na zmniejszaniu ilości obywateli świata, w dodatku tych najwięcej konsumujących. Jednak nie ma co się oszukiwać, że jest to droga do ostatecznego rozwiązania problemów demograficznych, zwłaszcza, że rosnąca dysproporcja pomiędzy ilością biednych i bogatych stwarza dodatkowe napięcia społeczne.

Mówienie o zaletach konsumpcjonizmu jest oczywiście nieco przewrotne. Zarówno przeciwnikiem wojen, jak i człowiekiem rozsądnie planującym rodzinę można być unikając przywiązywania nadmiernej wagi do materialnych dóbr.

Jedna z grafik przygotowanych w ramach kampanii "Kupuj odpowiedzialnie".
Jarek Piotrowicz
www.infonet.civ.pl

ograniczać? - tak, ale...

Wydawać by się mogło, że znaczne ograniczenie zbiorowej konsumpcji powinno przynieść same korzyści - ludziom i całej Ziemi. Kłopot w tym, że świata nie da się zmienić z dnia na dzień. Nawet, jeśli wszyscy zgodziliby się, że taka zmiana jest konieczna. Wyobraźmy sobie, że na skutek nagłego zbiorowego olśnienia zdecydowana większość obywateli państw wysoko i średnio rozwiniętych bierze sobie do serca apele i argumentacje ekologów. Dzięki owej cudownej zmianie społecznej świadomości globalna konsumpcja w tych państwach zostaje ograniczona - dajmy na to - o 30%. Ci, co uwielbiali hamburgery, frytki i coca-colę, gotują w domach dietetyczne zupy jarzynowe. Panie w biurach nie piją trzech filiżanek kawy dziennie na osobę, tylko po jednej co drugi dzień, nie używając cukru ani śmietanki. Luksusowa bielizna, elektryczne szczoteczki do zębów, bibeloty, jedwabne krawaty, złote zegarki, jednorazowe ściereczki do kurzu - wszystko to leży na półkach sklepowych pośród mnóstwa innych dużych oraz małych towarów, których nikt nie kupuje. Bez tego przecież można żyć, a obywatele o podwyższonej świadomości ekologicznej bez żalu rezygnują z kupowania rzeczy zbędnych. W skali globalnej 30% towarów, które do tej pory znajdowały nabywców, już się nie sprzedaje. Taka sytuacja dla gospodarki oznacza poważny kryzys - rychłe bezrobocie, frustracje społeczne, drastycznie okrojony budżet. Gdyby to wszystko miało stać się nagle, chaos gospodarczy przysłoniłby korzyści związane z mniejszym obciążeniem środowiska naturalnego. To trochę naiwne rozumowanie przypomina tylko, że najbardziej słuszne i szlachetne hasła bywają utopijne. Nie zapominajmy jednak, że to właśnie utopie mogą wyznaczać kierunki zmian.

Rynek wchłania wartości

O komercjalizacji wyższych wartości słyszymy już od dawna. Możemy też zauważyć, że niektóre z nich niemal dosłownie przeniosły się na półki sklepowe. Na opakowaniach wielu towarów znajdziemy informację, że kupując ten właśnie produkt chronimy środowisko naturalne. Na innych znów artykułach zobaczymy naklejki z obwieszczeniem, że kupując wyroby następujących firm wspomagamy akcję pomocy dzieciom. I tak oto wraz z towarami możemy sobie zafundować drobną satysfakcję moralną albo wstęp do klubu obrońców przyrody.

Ostatnio coraz więcej się mówi o etycznej odpowiedzialności biznesu. Jest to niewątpliwie zasługą społecznej presji, głównie aktywności antyglobalistów i ekologów. W państwach zachodnich rozwija się ruch etycznie odpowiedzialnych producentów. Przedsiębiorstwa biorące w nim udział deklarują przestrzeganie wielu etycznych zasad. Towary i usługi oferowane przez odpowiedzialny biznes reklamowane są jako "etyczne".

Czy w ten sposób realizowane wartości moralne, które ktoś gdzieś tam przelicza na zyski, wciąż jeszcze pozostają wartościami? Nie traćmy nadziei, że tak. Bo to wcale nie musi się wykluczać, że firma się bogaci, a jednocześnie dba o środowisko naturalne, wspomaga dom dziecka i godziwie traktuje swoich pracowników.

A jednak trudno o wszystkich tych etykietkowych wartościach nie mówić bez nutki ironii. Sam fakt powstania ruchu na rzecz odpowiedzialności w biznesie każe się domyślać, że biznes poza tym ruchem bywa nieodpowiedzialny. Czy do wyeliminowania takich przypadków nie wystarczy egzekwowanie praw człowieka, kodeksu pracy i przepisów związanych z ochroną środowiska?

Czy potrzeba specjalnych deklaracji, podwyższonej poprzeczki, żeby przestrzegać zasad, zdawałoby się, oczywistych i uniwersalnych? Najczęściej słusznie podejrzewamy, że etyczną i ekologiczną odpowiedzialność producenta eksponuje się głównie po to, żeby pozytywnie wyróżnić jego produkt na rynku. Została więc w postaci ekstra-wizytówki dołączona do towarów, żeby wrażliwy klient chętniej kupował właśnie te, a nie inne. Od biznesu nie można żądać, żeby przestał być biznesem. Oczywiście, jeśli stara się być etyczny, to chwała mu za to. Pamiętajmy jednak, że cele moralne nie mogą być dla biznesmena nadrzędne, bo splajtuje. To, że rynek wchłania wartości moralne, jest zjawiskiem pozytywnym. Byleby nie wchłonął ich bez reszty. Może się w końcu okazać, że większość moralnych wyborów będziemy dokonywać wybierając towary. Antykonsumpcjonizm byłby już tylko konsumpcjonizmem z domieszką środków uspokajających sumienie.

Ania Gawlik

Unia Europejska o nadkonsumpcji

Przeniesienie obecnych wzorców przemysłowego zużycia zasobów i produkcji na cały świat, wymagałoby to dziesięciokrotnie więcej zasobów niż jest obecnie dostępnych, co pokazuje skalę potencjalnych napięć związanych z ich dystrybucją i problemów ekologicznych na poziomie globalnym, jakich można oczekiwać, jeśli obecne tendencje nie zostaną zatrzymane.

Komisja Europejska, "Biała Księga w sprawie wzrostu, konkurencyjności i zatrudnienia" 1993


[Poprzedni | Spis treści | Następny]