Słomiana
historia

 

 

 

Są słowa i Słowa. Jednym z tych często pisanych (a nawet mówionych) wielką literą jest Dom. Tylko trzy litery, a treści tak wiele; nawet przez zamknięcie drzwi trudno w słowach zamkną ć to słowo. Każdy z nas jest mieszkańcem. Mieszkamy w domach, bądź próbujemy stworzyć ich namiastki. Także bezdomność jest formą zamieszkiwania - Ziemi. Twarde prawa grawitacji nawet "niebieskim ptakom" nie pozwalają wzbić się wyżej.

Bywa, że "lokatorzy" swe domy niosą na plecach. Niektórzy domy kupują, inni wynajmują, są też tacy, którzy próbują je budować. Ci, u których nie wygasł jeszcze zmysł konstrukcji zaszczepiony w czasie stawiania w dzieciństwie pierwszych budowli z klocków, stwarzają pełne domów osiedla, bądź budują domy, by móc je potem określić mianem własnych. W dobie kariery, jaką robi przedrostek "eko", nawet domy zaczynają być nazywane "ekologicznymi". Źródłosłów terminu ekologia niemalże "wyszedł z domu", wywodząc się z greckiego słowa OIKOS oznaczającego dom, gospodarowanie. Jednakże współczesne mieszkania tak niewiele mają wspólnego z , nawet bardzo szeroko rozumianą, ekologią.

Rys. archiwum Kiedyś domy były nie tyle ekologiczne, co po prostu naturalne. W myśl niepisanych zasad "lokalnego recyklingu" w różnoraki sposób wykorzystywano w budownictwie to, co znajdowało się w zasięgu ręki: słomę, glinę, drewno czy śnieg. Wtedy budowanie domów miało za wzorzec kosmologię, uwypuklało analogię dom-kosmos. Takie domy miały charakter symboliczny, a największą wagę przywiązywano w nich do dachów. Najdawniejsze sanktuaria były odkryte, albo też miały otwór w dachu: było to "oko sklepienia" symbolizujące przeskok między poziomami, łączność z transcendencją. W okolicach Azji na środku wsi często pozostawiano puste miejsce, gdzie miał stanąć później tzw. dom kultowy. Jego dach symbolicznie przedstawiał niebo (niekiedy przedstawiane przez wierzchołek drzewa albo podobiznę góry). W strukturze tego domu zawierała się symbolika kosmiczna. Np. w Warogen na Gwinei pośrodku wsi znajdował się dom (tzw. dom męski), którego dach przedstawiał nieboskłon, a cztery ściany odpowiadały czterem stronom świata. Symbole i obrzędy dotyczące domów (tak jak miast i świątyń) wywodzą się od pierwotnego doświadczenia świętej przestrzeni. Dom był siedzibą, światem, który człowiek wznosi naśladując wzorcowy akt stworzenia dokonany przez bogów - kosmogonię.

Pierwsze ludzkie domy - symbole osiadłości - pozwalały "zapuszczać korzenie" i być może pomogły stworzyć pojęcie własności. Proces ten stanowił podstawę każdej pierwotnej kultury, pogłębiając w ten sposób związek człowieka z ziemią. Uczucie przywiązania do niej znalazło wyraz nawet w architekturze maleńkich, wczesnych miast; także piramida i gotycka katedra wyrastały z ziemi. Dopiero budowle Średniego Państwa i baroku spoczywały jakby na ziemi, odcięte od niej przez bruk.

Współczesne budownictwo, zwłaszcza architektura miejska, owego związku z ziemią zdaje się nie dostrzegać. Człowiek, ukształtowany duchowo przez wieś, został niepostrzeżenie wzięty w posiadanie przez miasto, stając się jego ofiarą. Domy takich miast są już jedynie zwykłymi mieszkaniami. Coraz trudniej jest w nich odnaleźć ślady pierwotnego domu, w którym mieli swe siedziby Westa i Janus. Dążenie do kariery jest związane z mieszkaniem w środku miasta, co przyczynia się do stworzenia "świata górnych pięter", w którym piętrzą się w górę nawet domy dla samochodów. Filozofowie krytykujący nasze zachłyśnięcie się miastem zauważają, że pierwotny dom i blok mieszkalny to jak krew i kamień, jak dusza i inteligencja - nie ma tu możliwości powrotu. Mimo to "zamieszkiwacze" klatek schodowych wciąż próbują realizować własny mit powrotu do Natury czy też ucieczki do gombrowiczowskiego parobka. Ze słomką w ustach i skrzętnie ukrytą słomą w butach ptasim talentem "wiją gniazda" (w postaci tzw. domów letnich), wyglądem przypominające trochę dawne wiejskie chaty. Czasami nawet dachy ich domów są kryte strzechą, co nieco urozmaica współczesny wiejski folklor, którego wyznacznikiem stają się dachy udekorowane talerzami anten satelitarnych i "amerykańskie" krasnale w ogródkach. Pomaga to uczynić chatę ponownie "kurną" (a nie obskurną) i burzy porządek architektonicznych ujednoliceń, zabraniający domom odróżniać się od siebie.

dachy jaskiń

Pierwszym dachem pod jakim schronił się człowiek, poza dachem jaskini, była strzecha, która pokrywała tradycyjne dachy domów afrykańskich plemion. Na stożkowaty szkielet kładziono trawy lub zboża z kłosami zwróconymi ku dołowi, na dole mocowano je kawałkami kory, a powstały na szczycie snop mocno wiązano razem z korą tak, że tworzył rodzaj czubka. Takie dachy były bardzo szczelne i nigdy nie przemakały.

W Sri-Lance powstał wspaniały rodzaj strzech zwanych cadjanami. Były one powszechnie stosowane we wszystkich tropikalnych krajach, gdzie rosły drzewa palmowe. Wykonywano je z przeplatanych liści palmowych. Dobry dach cadjan wytrzymywał nawet najgorsze monsuny.

Dachy europejskich domów były robione z takich materiałów jak trawa, wrzos, słoma, siano lub trzcina. Wrzos był używany do budowy dachów małych tzw. "czarnych domów" na Hebrydach i na innych północnych wyspach. Na zachodzie Irlandii słoma owsa i jęczmienia była używana raczej do budowy prymitywnych dachów, które nie wytrzymywały upływu czasu i wymagały ciągłego odnawiania. Podstawy takiego budownictwa zostały opracowane i przyjęły się szybko w Wielkiej Brytanii gdzie, jak informują nas staroangielskie teksty źródłowe, tego typu renowacji mógł dokonać każdy rzemieślnik za butelkę dobrej whisky. We wszystkich krajach strzechy były wielowarstwowe, jednak w Anglii, Danii i północnych Niemczech inny charakter miał tzw. spód (pierwsza warstwa). Wszędzie były one robione z materiałów roślinnych. Ponadto dół strzech był gęsty, a szczyt luźny. Północno-eurorejskie strzechy miały być możliwie jak najcieńsze, a mimo to wymagały zastosowania dużej ilości materiału, a także bardzo dużo pracy , zręczności i wprawy.

Fot. Krzysztof Smolnicki - Dom kryty strzechą na Bornholmie
Dom kryty strzechą na Bornholmie

Właściwie trudno stwierdzić gdzie i kiedy w Europie pojawiły się pierwsze słomiane strzechy. Nasze rodzime góry (np. Beskidy), czy też skanseny w różnych częściach kraju mogą nam pomóc zatemperować wszystkie zmysły, by odbyć wycieczkę w czasie i przestrzeni, w okolice Wielkiej Brytanii, gdzie zaczyna się wiosna, pachnie świeżo skoszoną trawą i rozpoczyna się nasza "słomiana historia":

Był sobie człowiek. Człowiek miał dom. Dom miał dach. Skąd wziął się człowiek? - niby wiemy. Ale jak powstał pierwszy ... dach? Był Bill - angielski farmer, szkieletowa konstrukcja i drewniany stelaż zamiast dachu. Są fragmenty starych, niewyraźnych brytyjskich rycin stelaży, na których Bill próbował skonstruować dach, chcąc uchronić siebie i swoją rodzinę przed niepogodą. To, czym Bill przykrywał dach swojej chaty nazywano "długimi słomami". Były to słomy zbóż, głównie pszenicy z dodatkiem owsa lub też było to żyto. Po kilku nieudanych próbach, które udowodniły nietrwałość szybko i niedokładnie położonego dachu, Bill wiedział już, że strzechę trzeba wcześniej dobrze przygotować. By uczynić słomę mniej kruchą i łamliwą, wiązał ją w pęki, a na każdy stóg wylewał wiadro wody. Następnie wyszarpywał spod spodu garście słomy i kładł je obok siebie na ziemi by trochę podeschły, ponieważ mokre mogłyby się bardzo łatwo wyślizgiwać podczas pracy. Kiedy miał już sześć takich pęków kładł je wewnątrz stelaża zbudowanego z rozwidlonych patyków. Potem wdrapawszy się na drabinę, przymocował stelaż na szczycie stogu siana i zaczynając od podstrzesza kładł na stóg jeszcze nie całkiem wysuszoną słomę, układając ją warstwami czterocalowymi. By nie spadały, pomiędzy nie wtykał patyki wbijane za pomocą drewnianego młotka. Najlepsze do tego były patyki leszczynowe o długości 18 cali, zaostrzone z obu końców i wygięte w łuk. Jeśli ten instruktaż wciągnął cię na tyle, by pójść śladami Billa, musisz pamiętać, że takich warstw słomy było kilka. Ułożone jedna na drugiej stanowiły rodzaj podwyższenia

Wbrew pozorom nie jest to koniec opowieści. Ona toczy się nadal, choć rozgrywa się już pod innym dachem. Minęło 20, może 25 lat i słoma z dachu Billa zaczęła się wykruszać. Po nieustannych remontach Bill postanowił zedrzeć dach i położyć go ponownie. Może to nie był już Bill, tylko ktoś po nim... historia lubi się przecież powtarzać.

drum,drum,drum...

Oprócz owego budowniczego pojawił się "drum" - prymitywny kombajn oddzielający ziarno od słomy, a jednocześnie uniemożliwiający wykorzystanie takiej słomy do krycia nią dachów. Mając coraz większe problemy ze zdobyciem właściwie mało trwałego surowca, następca Billa zaczął odkrywać właściwości trzciny. Wyplatanie z niej koszy, którymi posługiwał się tak chętnie, podsunęło mu pomysł, by dach uczynić trzcinowym. Pierwsze takie dachy wytrzymywały około 70 lat, kolejne, ulepszone służyły nawet do 100 lat. Po upływie tego czasu "słomiana historia" zyskała nowych bohaterów. Do budowy coraz to doskonalszych, ale wciąż jeszcze krytych strzechą, domów powoli przestawała wystarczać praca tylko jednej pary rąk. Przedzierający się między trzcinami potomek Billa przekazywał swojemu synowi lekcje udzielone mu przez ojca:

- Pamiętam spacer z ojcem do pól trzcinowych w okolicach Rockland Broad. Był wtedy bardzo mroźny, zimowy poranek. Przypływ zalał pola i lód rozbijał się o nasze buty. Mięliśmy na sobie zniszczone kurtki pocięte przez ostre krańce trzcin. Ręce mojego ojca były jak z żelaza, ale my będziemy potrzebowali rękawic, by nie pokaleczyć dłoni o ostre krańce liści. To było zaraz po świętach Bożego Narodzenia, liście trzcinowe były zamarznięte, a łodygi były bardzo grube i trudno było je skosić. Ojciec trzymał pęk trzcin w lewej ręce i ostrym hakiem odcinał od nich dolne części. Kilkoma cięciami w dół oczyszczał je i układał na ziemi.

- Czy tak jak ja to teraz robię?

- Tak, właśnie w ten sposób. Tak przygotowane pęki wiązaliśmy kawałkami sznurka. Ogromne, poskręcane wierzby, których pełno jest pośród pól trzcinowych były sadzone właśnie dla sznurka. Powiązane pęki trzcin nieśliśmy na płytkie, lodowate wody, gdzie stały łodzie płaskodenne zwane trzcinowymi barkami. Na nie ładowaliśmy trzciny, a przewoźnicy zabierali je na nabrzeże, by tam mogły wyschnąć. Jeśli takiej wysuszonej trzciny było więcej, wykorzystywano ją także do budowy łodzi. Pamiętaj, że najlepszą trzciną do krycia strzech jest ta, która pochodzi z pól ścinanych co roku. Zdziczała trzcina jest gorsza, już lepsze od niej są "długie słomy"...

Dalszy ciąg tej lekcji dopisała sama technika budowy dachów, wciąż udoskonalana i wzbogacana o nowe elementy. Przy tego rodzaju dachach krawędzie mogły być wykonywane tylko z "długich słom" turzycy, słodkich traw, a także z "traw okrągłych", tzn. takich, które mogły wyginać się tworząc okrąg. Praca przy budowie dachów wplatała się coraz bardziej w rytm przyrody, stając się jego częścią. Pory roku wyznaczały konkretne zajęcia, a roczny cykl składał się na cały proces budowy. Pokrywanie dachów strzechą było zakańczane w okolicach października. Wtedy to "budowniczy" szli do lasu po drzewo, by wybrać odpowiednie patyki układane później poprzecznie na stelażu. Pod koniec zimy brano je na pola trzcinowe, by razem z trzcinami były hartowane przez mróz i wichury. Z tak przygotowanym materiałem, budowniczy koło kwietnia mogli przystąpić do pracy. Owoce tej pracy były coraz lepsze, trwalsze i całkiem inne od strzech wykonywanych z "długich słom". Powstawały coraz lepsze narzędzia. Zamiast oczyszczania słom przez gładzenie ich prostymi grabkami, zaczęto używać tzw. leggatów - specjalnie przygotowanego kawałka drewna z rączką i z wbitymi w niego gwoździami (np. z podkowy). Dachy stawały się coraz mniej faliste i wyglądały solidniej.

Starając się, by koszt produkcji był jak najniższy, wzorem plemion zachodnioafrykańskich zaczęto wracać do budowy dachów ze słomy pszenicznej, ale do jej ścinania nie używano kombajnów, gdyż taka słoma nie mogła być połamana ani pogięta. Sposób jej wykorzystania w budowie był taki sam, jak przy strzechach trzcinowych. Mimo, iż trwałość takich dachów nie przekraczała 45 lat, stosowano je ze względu na ogólną dostępność i niskie koszty surowca, który nie musiał być sprowadzany z daleka. Zaczęto nawet specjalnie wysiewać pszenicę przeznaczoną wyłącznie do produkcji strzech.

Rys. Darek Mrożek

Wykorzystanie lokalnych materiałów sprawiało, że domy idealnie wkomponowywały się w krajobraz, w przeciwieństwie do współczesnych domów, które jakże często są tego krajobrazu zaprzeczeniem. Składane z gotowych, importowanych elementów, nie zostawiają nawet odrobiny miejsca na ludzką inwencję. Szczególnie, gdy ich mieszkańcy (trudno ich nazwać domownikami) dekoratorom wnętrz zlecają ich urządzenie. Współcześnie przywoływanie pierwotnych technik budownictwa nie musi być wcale zachętą do powrotu "na drzewa". Przy tak zawrotnej prędkości procesu cywilizacyjnego nie jest to możliwe (choćby dlatego, że przysłowiowych drzew jest zbyt mało), ale chyba warto uświadomić sobie, że nie zawsze "trzeba tak samo" i że "można inaczej".

Katarzyna Pawlik
Katarzyna Głowacka