Bociek, biuletyn Lubuskiego Klubu Przyrodników      [LKP Home Page]
[Bociek Home Page]
[Spis treści tego nr (3/2001)]

Schyłek planowania ochrony przyrody w Polsce?

Każda działalność, by była skuteczna, powinna być dobrze zaplanowana. To truizm. Stwierdzenie to dotyczy także ochrony przyrody. Tak zresztą jest na świecie. Za kluczowe narzędzie ochrony przyrody powszechnie uznaje się przygotowywanie i następnie realizację planów ochrony (po angielsku tzw. management plan) uwzględniających kompleksowo przyrodnicze, społeczne i ekonomiczne uwarunkowania tego procesu.
Wiele jest przykładów dowodzących, że nieprzemyślana ochrona czegokolwiek jest po prostu nieskuteczna. W kilku naukowych artykułach pokazano, jak kilkadziesiąt lat kosztownej ochrony ekosystemów leśnych w Tatrach... zakonserwowało antropogeniczną strukturę drzewostanów zamiast ją unaturalnić, jak ochrona lasu w rezerwacie na Romance prowadzi do jego zniszczenia, jak budowa solidnego, betonowego płotu wokół rezerwatu solniskowego w Kołobrzegu sprawiła, że rezerwat przestał istnieć. To wszystko stało się dlatego, że brak było planów działań opartych na solidnych merytorycznych podstawach, a ochronę realizowano na podstawie wyobrażeń administracji jak zdaniem urzędnika powinna funkcjonować przyroda.
W 1990 roku również do polskiego prawa ochrony przyrody wprowadzono pojęcie planów ochrony. To był przełom. Rozpoczęło się opracowywanie planów ochrony parków narodowych, krajobrazowych i rezerwatów przyrody.
Zrazu nikt nie wiedział, jak to robić. Naukowcy - przyrodnicy utożsamiali plan z badaniami naukowymi, leśnicy - urządzeniowcy z planem urządzania lasu, samorządowcy ze strategią ekorozwoj,u a urbaniści z planem zagospodarowania przestrzennego. Powoli w praktyce zaczęła krystalizować się polska szkoła planowania ochrony przyrody: rozmaite podejścia do planów zaczęły stapiać się w jedno syntetyczne. Kolejne, opracowywane instrukcje i plany z roku na rok stawały się coraz lepsze.
Przerażenie w oczach administracji wzbudził fakt, że opracowywanie planów kosztowało. Np. w latach 1990-2001 na plany ochrony parków narodowych wydano ponad 30 mln zł. To wielka suma. Ale przecież w przeliczeniu rocznym odpowiada ona raptem około 1% budżetu, który ma w obecnych, chudych latach do dyspozycji Minister Środowiska. A za plany płacił nie tylko Minister, ale i Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska oraz EkoFundusz.
Olbrzymie koszty planów ochrony zapłaciliśmy jako frycowe - to był koszt nauki, jak dobrze i efektywnie robić plany, a także koszt nadrobienia długoletnich zaniedbań w obserwowaniu i rejestrowaniu stanu przyrody w obiektach chronionych. Gdyby wojewodowie i administracja parków narodowych wywiązywali się ze swoich obowiązków monitorowania podanej ich opiece przyrody, każdy plan mógłby kosztować o połowę mniej.
Mimo zawirowań, półtora roku temu wydawało się, że sztuka planowania ochrony przyrody wychodzi na prostą...
Nowelizacja Ustawy o ochronie przyrody dokonana na przełomie 2000 i 2001 roku zmieniła ten obraz. Pozornie rola planów wzrosła: miano je odtąd zatwierdzać rozporządzeniem Ministra i stać się miały nie zarządzeniem wewnętrznym resortu, ale prawem powszechnie obowiązującym.
Szybko jednak okazało się, że Ministerstwo rozumie nowe plany nie jako szczegółowe i kompleksowe opracowania analityczno-projektowe, ale jako krótkie zbiory sloganów i ogólników na temat poszczególnych chronionych obiektów... W tym kierunku szły przygotowane w resorcie kolejne projekty instrukcji opracowywania planów.
Wprowadzono obowiązek, by w przypadku braku planu ochrony, opracowywać i ustanawiać rozporządzeniem ministra roczne projekty zadań ochronnych. Projekt taki dla dziewięciu polskich parków narodowych przy-gotował w 2001 r. Krajowy Zarząd Parków Narodowych wspólnie z dyrektorami parków. Był on kompromitacją polskiej ochrony przyrody, zawierając żenujące błędy merytoryczne, logiczne, a nawet ortograficzne. Był też zbiorem ogólników, przez które przeświecała myśl przewodnia: zdejmijcie nam kaganiec planowania, nie ograniczajcie dyrektorom swobody w gospodarowaniu zasobami parku, pozwólcie nam sięgnąć po drewno z parków narodowych, gdy przyjdzie taka potrzeba.
Nowa ekipa resortu odcina się dziś od tamtej propozycji. Ale w grudniu 2001 Ministerstwo Środowiska ogłosiło propozycję kolejnej nowelizacji ustawy. Tymczasowe zadania ochronne mają być teraz wprowadzane nie na rok, ale na pięć lat. W uzasadnieniu napisano, że w ten sposób oszczędzi się pieniędzy. W praktyce oznaczać to
może, że zniknie ostatni bodziec zmuszający administrację do żywego i szybkiego opracowywania kompletnych i długofalowych planów: uciążliwa konieczność corocznego przygotowywania rozporządzenia. Bo zapisanym w ustawie obowiązkiem opracowania planów w ciągu 5 lat nikt chyba się tak poważnie nie przejmuje.
2 lutego 2002 stracą ważność wszystkie poprzednio zatwierdzone plany parków narodowych, opracowane w założeniu na dwudziestoletnie okresy. Odtąd żaden z polskich parków nie będzie miał już planu ochrony. Będzie więc jak już było. Z braku pieniędzy na plany, ochrona przyrody w parkach narodowych i rezerwatach znów będzie realizowana tak jak uważają to za stosowne ich dyrektorzy i nadleśniczowie.
Ministerstwo twierdzi, że nie stać nas na porządne plany. Ja twierdzę, że nie stać nas na nie opracowywanie planów ochrony. Bez nich cztery na pięć złotówek wydanych na ochronę przyrody to pieniądze wyrzucone w błoto.

Paweł Pawlaczyk

Projekty ministerialnych instrukcji dotyczących planów ochrony, ministerialny projekt zadan ochronych dla 9 parków narodowych, nasze i cudze opinie o tych projektach, a także nasze alternatywne projekty rozwiązań można znaleźc w internetowym serwisie http://www.lkp.org.pl/sprawy/