Zieloni, kryć się!

czyli ponure proroctwo eko-ideologiczne

Nadciągająca niepomału recesja jest coraz bardziej widoczna. Spada tempo wzrostu gospodarczego, a to oznacza w miłościwe(?) nam panującej gospodarce liberalnej natychmiastowy wzrost bezrobocia i związanej z nim organicznie beznadziei. Chcieliście kapitalizmu, to go macie, bęc - także z jego ciemnymi stronami, które w społeczeństwach biedniejszych są szczególnie jaskrawo widoczne. A do społeczeństw bogatszych to my się raczej nie zaliczamy... W tymże społeczeństwie ludzi przystosowanych do istnienia rynku, do naturalnej dla niego niepewności jutra, ludzi zaradnych , w których kryzysy wyzwalają siły twórcze - nie ma zbyt wielu. Za to sporo jest tęsknoty za wegetacyjnym w swej istocie bezpieczeństwem socjalnym, jakie dawał tzw. realny socjalizm.

W takim też społeczeństwie dojrzewają m.in. światłe idee ekologiczne. Proponują one rozwiązania ekonomiczne i społeczne alternatywne, tak wobec minionej ideologii socjalistycznej, jak i wobec niezbyt chyba fortunnego polskiego kapitalizmu. Idee te są w teorii sensowne, racjonalne, robią wrażenie realnych, wydają się niezbyt trudne, a bardzo obiecujące, ale... nigdzie na większą skalę społeczną nie były testowane! Jako takie - są zdradliwe i nie wiadomo, czy nie złudne.

Idee, niechby i genialne, zdolne twórczo zreformować społeczeństwo, rzadko kiedy są wdrażane w życie. W czasach pokoju i dobrobytu nie, bo wtedy nie odczuwa się potrzeby reform, zaś w czasach mniej spokojnych, jakie właśnie nastają... no właśnie. W takich czasach zazwyczaj wychodzą z różnych ciemnych kątów natchnieni uzdrowiciele społeczni i proponują cudownie proste recepty na wszystko. Szybko zdobywają wyznawców, pół biedy, jeśli tylko robią karierę i sycą się świeżo zdobytą władzą. Gorzej, jeśli są święcie przekonani do swych koncepcji. Wtedy usiłują je wprowadzać w życie, najczęściej metodami, które trudno byłoby określić jako demokratyczne, czy choćby cywilizowane. Efektem bywa mniej lub bardziej jawny totalizm, podlany jeszcze sosem wątpliwej jakości ideologii o wyższości myśli, która opętała takiego pożal się Boże wizjonera, nad wszelkimi innymi ideami. Nie przypadkiem wielkie totalizmy dopiero co minionego stulecia rodziły się wśród beznadziei i chaosu.

Nasz hipotetyczny reformator sam nigdy się przyzna, że nic sensownego nie zrobił. Raczej będzie sam się uzasadniał, głusząc krytykę i rozwijając krzykliwą propagandę. Opozycji zafunduje on rzeczy dobrze znane z historii: pomówienia, szykany, odsuwanie od wpływu na bieg spraw, czasem mniej lub bardziej brutalną eliminację.

Najciekawsze jest to, że sama idea, którą się prostytuuje jest właściwie nieistotna. Jeśli tylko można na niej zbudować wystarczająco nośną demagogię, to może być: demokratyczna, totalitarna, lewicowa, prawicowa... dowolna, byle wysłuchana. Jest rzeczą wielce znamienną, że w ciągu ostatniej setki lat wokół idei, nawet światłych i niosących nadzieję, choćby takich jak socjalizm - gromadzą się typy "spod najciemniejszej gwiazdy", destruktywne z natury, zdolne z każdej ideologii uczynić narzędzie zniszczenia..

Gruntu dla demagogii jest w dzisiejszej mocno rozmodlonej, a kiepsko pracującej Polsce, aż nadto. Idei ze szczętem zużytych, domagających się zastąpienia ich nowymi też mamy pod dostatkiem. Kandydatów na "zbawców narodu" - do wyboru, do koloru, co dowodnie pokazują kolejne kampanie wyborcze. Chwilowo nie ma natomiast czegoś świeżego, do czego się jeszcze owi "zbawcy" nie przykleili i czego jeszcze nie zniszczyli.

Opisany powyżej, doskonale zresztą znany i wielokrotnie opisywany schemat zwyrodniałego funkcjonowania ideologii, pozwalam sobie przypomnieć, ponieważ właśnie my - mniej i bardziej zieloni - możemy stać się kolejną jego ofiarą. Bo idee ekologiczne, jak mało co, doskonale nadają się do sprostytuowania w niedalekiej przyszłości.

Podstawą idei ekologicznej jest stwierdzenie, że obecny szaleńczy wyścig po kurczące się zasoby naszej planety, już spowodował straty nie do odrobienia, a niebawem może zafundować Ziemi kompletną ruinę. Że mit o nieograniczonym materialnym bogactwie dla każdego jest złudą. Jednocześnie to właśnie mit ekologiczny i wyrastająca z niego ideologia, zwracają uwagę, że człowiek fatalnie zaniedbał duchową stronę swej egzystencji. A ponieważ nie odwołuje się do sankcji pozaświatowych, przeciwnie niż czynią to "objawione" religie - jest on naturalnym sukcesorem tych religii. Jako taki bywa przez nie postrzegany jako przeciwnik ideologiczny i gromadzi osoby nie tyle przekonane do ekologizmu, ile rozczarowane swymi kościołami. W sferze społeczno-gospodarczej proponuje się w ekologizmie zahamowanie odpływu ludności ze wsi do miast, częściową przynajmniej deglobalizację i postawienie na lokalność, jako wartość naczelną. Etyka ekologiczna eliminuje walkę wszystkich ze wszystkimi, ucząc w zamian współodczuwania, współdziałania, solidarności i odpowiedzialności. Postulaty gospodarki ekologicznej mogłyby uwolnić nas od tyranii wielkiego kapitału. Jednocześnie jednak wszyscy "prorocy" ekologizmu podkreślają, że nie da się tych szczytnych ideałów zrealizować bez znaczącego polepszenia jakości człowieka - m in. po to, by był odporny na pułapki tak demagogii, jak ideologii.

Jest to cel dokładnie odwrotny od tego, który stawiają sobie obecni politycy. Żadne z rządzących dziś lub szykujących się jutro do władzy w Polsce ugrupowań nie ma jakiegoś nowego pomysłu na rządzenie i rozwój, ma natomiast spore apetyty na coraz większy elektorat. A jaka jest jakość tworzących ten elektorat tzw. szerokich mas w naszym kraju - widać gołym okiem. Nie trzeba też wielkiej przenikliwości, by zauważyć, że politycy będą dbali nie tyle o jakość elektoratu, lecz raczej o jego wierność. I jeśli trafi się przemawiająca do serc i wyobraźni, nośna idea, to zostanie bez pardonu wykorzystana. A jeszcze przy okazji dowiemy się, że od zawsze ekologiczny był np. ZCHN albo SLD, i że tam siedzą najlepsi eksperci od filozofii i gospodarki ekologicznej.

Dla niewypierzonej jeszcze idei ekorozwoju oznaczałoby to śmierć, zanim zdąży ona zaistnieć. Dla jej wyznawców, wiąż jeszcze nielicznych - koniec ich natchnień.

W Polsce ostatnich dwunastu lat dokonuje się osobliwy proces obnażania i demaskacji mitów wyrosłych na podłożu schematu "Polak-katolik"; podobny los nieco wcześniej spotkał mity komunistyczne, których podłożem była bliżej nieokreślona duchowość świecka i materialistyczna. Proces ten obserwujemy w postaci coraz gorszych przywódców, w imię gnijących mitów wynoszonych do władzy. Zanim mit Polski narodowej i wyznaniowej ostatecznie przeminie, upłynie sporo czasu. I nie nastąpi po nim mit złotej eko-szczęśliwości, bowiem równolegle z odchodzeniem mitu narodowego, rośnie i zdobywa niemałe wpływy rodzime wydanie amerykańskiej bajki o pucybucie, co został milionerem. Zanim przekonamy się o jego złudności, przeminie pokolenie. I dopiero, gdy okaże się, że wzory importowane - raz z Watykanu, raz z Nowego Jorku - są dla nas nie do końca przydatne, że nic nie zastąpi ideologii rodzimej, na miejscu wypracowanej i na miejscu modyfikowanej. Wtedy - dopiero wtedy! - będzie miejsce i czas na szerszy udział ekologizmu w myśleniu politycznym i stanowieniu prawa.

Czas ten nie jest już bardzo odległy: na pewno dożyją go dzisiejsi działacze ekologiczni, przynajmniej ci w średnim wieku i młodsi. Zobaczą czas, który dojrzał do nowej idei, a w tym czasie wyrośnie nowe pokolenie, które zdolne będzie wprowadzić nasze dzisiejsze natchnienia w banalną życiową codzienność. Do tego czasu - przechowujmy marzenia pod powiekami, uwrażliwiajmy nasze dzieci, twórzmy ekologiczne "rzeczywistości alternatywne", nie stykające się zbytnio ze światem zewnętrznym. Dziś, w okresie kampanii wyborczej i w przededniu recesji - proponowanie "zielonej alternatywy" byłoby przedwczesne i zabiłoby tę mocno niedojrzałą jeszcze ideę. Zieloni, kryć się! I niech wam nie przyjdzie do głowy sprzymierzać się z tymi, co na waszych karkach radzi by się na ciepłe posadki wdrapywać.

Włodzimierz H. Zylbertal

Polecamy również lekturę artykułu
"O co naprawdę jest ta wojna?"

[Poprzedni | Spis treści | Następny]