Jurek Owsiak

Warto mieć
marzenia

– 3, 2, 1, 0... Start! Oto rock’n’rollowa jazda bez trzymanki, w czasie której kierowcą, czy może bardziej ekologicznie-motorniczym, jest Jerzy Owsiak. Czy kierując tak WIELKIM przedsięwzięciem jak Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zawsze wyrabiasz na zakrętach i docierasz do celu?

– Prawie zawsze, ponieważ przytomnie obieramy sobie cel. Nie wariujemy, nie mamy niebotycznych pomysłów... Czasami nasze idee z nieznanych powodów okazują się niemożliwe do zrealizowania, np. – kurna chata! – nie udało nam się ponownie przekonać telewizji, by zrealizować, podobnie jak w zeszłym roku, Koncert Wielkanocny, na który przyjechali artyści np. z Ameryki Południowej i innych części świata. Wydawało mi się, że muzykę, którą chcemy grać każdy jest w stanie polubić, jednak był to błąd. Telewizji bardziej odpowiada przecież atmosfera masowych pikników czy „Śmiechu Warte” i trzeba umieć się z tym pogodzić. Jednak generalnie wszystko idzie do przodu, z taką dokładnością, iż czasami mnie to zadziwia.

– Jednym z przystanków tej jazdy jest Woodstock, który z Twoją pomocą trafił do Polski.

– Przy organizacji „Przystanku Woodstock” jest tyle roboty, że nie zawsze jest to dla mnie przystanek. Ostatnim naszym przedsięwzięciem było szkolenie nań Pokojowych Patroli. Dla uczestników była to ciężka praca, w warunkach przypominających „szkołę przetrwania”. Z takich trzydniowych szkoleń, które odbywają się w różnych miejscach Polski ludzie wracają z kwitem pt. „uprawnienia do udzielania pierwszej pomocy”, wydanym przez Polski Czerwony Krzyż i respektowanym w krajach unijnych, mając za sobą Jedną Wielką Przygodę. Przejeżdżają oni na własny koszt, a chociaż szkolenia odbywają się już po raz czwarty, to chętnych jest „co nie miara” i już ustawia się następna kolejka. Powiedz ludziom w szkole, że będą się uczyć bandażowania, to zrobią wszystko, by nie przyjść na zajęcia...

– Mówisz o Pokojowym Patrolu. W wojsku chyba nie byłeś, z karabinu nie strzelałeś... Czujesz się pacyfistą?

– Nie próbowałem strzelać i przez pobyt w „psychiatryku” strzelbę mi zabrali, bo nie było wiadomo, co z tego mogłoby wyniknąć. Wojsko przerobiłem w ciągu 2 miesięcy, przysięgi nie składałem. W tamtych czasach wojsko – to była tragedia, oderwanie od rzeczywistości, ścięcie włosów i pozostawienie tego, z czym człowiek się utożsamiał. Dziś patrzę na to inaczej, twierdzę nawet, że wojsko zawodowe byłoby najlepszym wyjściem. Nie jestem facetem z Księżyca, stąpam twardo po Ziemi i wiem, że jest to realizacja czegoś, co nazywa się państwowością. Wojsko będzie istnieć, są tacy, którym się to podoba i tacy, którzy tego zupełnie nie kupują. Popatrz na moje spodnie, chodzę w nich na co dzień, są to spodnie wojskowe. Podobne noszą ci, którzy przyjeżdżają na szkolenia Pokojowego Patrolu. Większość z nich ma kategorię „D” i deklarowaną awersję do armii, jednak gdybyś na podstawie stroju czarodziejską różdżką miała wskazać, z kim stworzymy siły zbrojne – odpadłyby zaledwie dwie, trzy osoby.

Oczywiście idea pokoju jest mi bliska, namówiłem nawet naszą Fundację, by zebrać pieniądze dla uchodźców z Albanii, choć miałem o tym telewizyjne pojęcie. Dopiero teraz widzę, ile było w tym polityki, i że zatarła się granica, kto był uchodźcą, kto prześladowanym, kto prześladował. To był impuls i potrzeba, by pomóc. Gdy na „Przystankach Woodstock” krzyczę: „Stop przemocy!”, by powstrzymać agresję, która w nas narasta – czuję się pacyfistą.

– Jak oceniasz, pokojowe w założeniu, organizowane przez radykalnych ekologów akcje obywatelskiego nieposłuszeństwa, jak np. tą na Górze Św. Anny?

– Jest to element życia, bez takich akcji inni nie dowiedzieliby się o wielu rzeczach. Protestujący z reguły stoją na przegranych pozycjach. Jednak jest w tym wszystkim iskierka nadziei i czasami dochodzi do absurdu. W Warszawie np. budowali drogę z Jelonek w kierunku Ochoty. Jeden dom się zbuntował i dziś ta droga go omija.

Czasami zastanawiam się, na ile te ekologiczne działania, które stawiają czemuś tamę, przynoszą zmianę rzeczywistości, która jest tak skołtuniona... Myślę tu o Puszczy Białowieskiej, bo jakiś czas temu kręciliśmy tam program. Rozmawialiśmy z leśnikami, którzy zwierzali nam się, że mają problem ze zwierzętami, które żywią się w puszczy „normalnej”, a na noc wracają do „dzikiego” lasu; z powalonymi drzewami, które mogą być zagrożeniem, a nie można ich z lasu usuwać... Jesteśmy tak tym wszystkim zarażeni, że chyba powrót do pierwotności może być tak samo szkodliwy. Ucichły akcje nawołujące do bojkotu futer, jednak cały czas istnieje problem, jak sztuczne futra utylizować.

Recycling puszek na Przystanku Woodstock

– Z tego co mówisz skuteczność ekologów wydaje się być znikoma.

– Akcje ekologów zmuszają mnie, by nad wieloma sprawami się zastanowić. To, że w Żarnowcu nie ma elektrowni – nastraja optymistycznie, ale np. w samej Warszawie nikt nie podejmuje żadnych działań, by zmniejszyć uciążliwość autobusów, które zatruwają środowisko i strasznie szkodzą. Nawet wiosną akcje prorowerowe nie są widoczne. Choć nie jestem ekologiem to wiele razy na „Przystanku Woodstock” uczyłem ludzi ekologicznych zachowań, kiedy palili butelki plastykowe. Mówię im: „Nie świrujcie! To tak, jakbyście wkładali sobie w twarz butelkę z cyklonem...”

– Jaką widzisz rolę organizacji pozarządowych, takich jak choćby twoja Fundacja? Bo wydawać by się mogło, iż dotychczasowe formy edukacji (te szkoły i uniwersytety), pomocy zdrowotnej i społecznej (szpitale i domy starców) już się trochę przeżyły...

– Oczywiście ich rola jest ogromna, ale czasami obserwuję, że ekologiczne działania widoczne są tylko od święta. Obserwuję działania klubu „Gaja”, walczącego o prawa zwierząt. Dzięki ich staraniom zmieniło się ustawodawstwo związane z traktowaniem zwierząt. Jest to jakiś konkret. Jednak po wizycie w ich siedzibie – pięknym dworku o nazwie „Bajka” w Bielsku-Białej widzę, że mają problem, bo są zakusy, by ich z zajmowanego przez nich „pałacyku” wysiudać. To miejsce jest ponętne, niby czemu mają sobie siedzieć „friki” w pałacyku, skoro można tam zrobić hotel czy restaurację...

Często działania różnych organizacji stają się drzazgą w oku ludzi, którzy siedzą wyżej, a brak spektakularności w akcjach sprawia, że media się tym nie interesują i wielu ludzi mających dobre chęci do działania o ich istnieniu nie wie. Tak samo różne śmieci lądują w jednym koszu, bo śmietniki do segregacji są na obrzeżach miast. Więc o recyclingu zapomnij...

– A czy ekologia rozumiana mniej instytucjonalnie, jako rodzaj równowagi, w dzisiejszych czasach jest jeszcze możliwa?

– Niestety jestem pełen najgorszych przeczuć i obaw. Tak naprawdę niewiele jest jeszcze miejsc „dzikich”, dziewiczych. Przekonałem się o tym, gdy w czasie naszych dalekich podróży dotarliśmy do północnej Tajlandii, wędrowaliśmy po prawdziwych bezdrożach Tunezji czy gdy byliśmy w Nepalu. Z jednej strony widać to, co wydaje nam się w miarę „pierwotne” – takie stare patenty: nie ma prądu, ale ludzie podgrzewają jedzenie nad ogniem; woda nie płynie z kranu, ale pobiera się ją tam, gdzie się skrapla. Jednak część z tych ludzi ma na sobie czapeczki z napisem „Addidas” albo buty tej samej firmy i wcale tak, jak to sobie wyobrażamy – nie jest ubrana w tradycyjne, etniczne stroje, ale firmowe dresy... Oni są otoczeni elementami z naszej codzienności, a każdy z nich marzy, by jeszcze więcej z tego wziąć. Pamiętam, jak w zniszczonym, biednym tunezyjskim miasteczku, w którym ludzie klepali straszną biedę, jedna z rodzin zaprosiła nas do siebie. Weszliśmy zobaczyć jak mieszkają. Na ścianach – plakaty z piłkarzami, a w centrum chałupy stał przedmiot kultu, z którego posiadania byli dumni czyli non stop włączony telewizor. Poczułem się, jakbym wchodził do wykutej w skale jamy, z daleka widząc tam światło, a tam grałby telewizor...

Łatwo byłoby nam powiedzieć, że chcemy być bliżej natury i ten telewizor wyrzucamy, ale żyjemy przecież z naszym bagażem rzeczy, z których zrezygnowaliśmy. Możemy wybierać i z pełną świadomością odrzucać to, co nam nie odpowiada. Ta rodzina w Tunezji byłaby bardzo szczęśliwa, gdyby w mieszkaniu pojawiła się jeszcze pralka i gdyby jeszcze pięć takich plakatów, jakie mają, mogli sobie zawiesić. I żeby jeszcze dostali dziesięć pism kolorowych, żeby ich telewizor był większy i głośniej grał, by miał bardziej jaskrawe kolory...

Czasami łudzę się jednak, że taki pierwotny porządek jest jeszcze możliwy. W Europie np. dla mnie rodzajem oazy spokoju jest Skandynawia, zwłaszcza Norwegia. Ona uspokaja mnie swoim ładem. Tam jest jakby zachowane to wszystko cenne, co było kiedyś, a w to jest wtłoczone dzisiejsze życie. Nawet jeśli przed twoim domem, w którym mieszkała prababcia i pradziadek, stoi nowoczesny samochód, to życie w środku odbywa się w rytmie tamtej dawnej codzienności. Może tam prędkość życia jest wolniejsza, niż gdzie indziej i nie musimy za niczym nadążać?

– Chyba rzeczywiście zmiana tempa naszego życia pomogłaby nam pewne sprawy zauważyć. A może szansa jest w, żyjących nieco „wolniej”, ludziach młodych, którzy nie myślą jeszcze takimi kategoriami ?

– Młodzi ludzie mogą wiele zmienić, bo mają inne, niż ten cały sfrustrowany świat „dorosłych”, konotacje. Chodzi tu o pewną filozofię. Patrząc na wielkie tłumy, zgromadzone w pięknym miejscu na „Przystanku Woodstock” jestem pełen wiary w nich; wierzę, że po powrocie do domu coś zmieni się w ich głowach. Widzę, jak zaczynają coś zmieniać w swoim bloku, mieszkaniu, podwórku, kącie. Obserwuję, jak wszyscy razem, w jednym miejscu i czasie dają wyraz pewnemu zakłopotaniu. Z drugiej strony wystarczy 1000 kibiców i betonowy stadion z śrubowanymi siedzeniami jest zdemolowany, łącznie z pobliskimi obiektami, policja naparza się, są ranni...

– Ale, odwracając kota-ogonem, po tych wielkich tłumach, nawet bardzo pozytywnie nastawionych do świata ludzi, zostają mimo wszystko tony śmieci...

– Nie, mówimy im: sprzątajcie po sobie, macie tu worki. Nie bierzcie ich na łatanie namiotu, bo szkoda. Gdyby ktoś zaproponował nam na naszych imprezach kontenery do segregowania odpadów – chętnie byśmy się na nie zgodzili, sami właściwie nie wiemy, jak się za tą segregację zabrać. Na Zachodzie, np. choćby w Austrii, nikomu nie przyjdzie do głowy, by różne śmieci wrzucać do jednego śmietnika. U nas w tym względzie panuje jedno wielkie ignoranctwo, a także niedoinformowanie, bo ja sam mam u siebie pełną szufladę baterii, ale nie mam pojęcia, co z nimi zrobić i gdzie je wyrzucić. Na każdej, a zwłaszcza na bateriach telefonicznych, widnieje napis, żeby ich nie wrzucać byle gdzie. Jest w nich sporo świństw, różnych metali ciężkich, ale nie pisze, gdzie je wyrzucać.

– Czego w takim razie brakuje, by skuteczność takich działań była większa?

– Może chwili zastanowienia. Przecież oczywiste jest, że jeśli będziemy śmieci rzucać pod siebie – w pewnym momencie nas one zjedzą. I tyle.

– Ale ludzie potrzebują takich spektakularnych działań, jednorazowego włączenia się w jakąś akcję, by przez resztę roku mieć czyste sumienie. Może podobnie jest z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy... Jak myślisz, czy tylko od święta jesteśmy gotowi, by nieść innym pomoc?

– Nie zapominaj, że dzięki tej pomocy „od święta” kupiliśmy 600 inkubatorów. Nie ma znaczenia, czy ta pomoc będzie raz do roku y dwa razy w miesiącu. Nie ma w tym nic specyficznego, bo w innych krajach – bardziej biednych czy bogatych – akcje pt. zbieranie pieniędzy dla potrzebujących nie wyglądają inaczej. W ludzkiej naturze leży, iż niczego nie lubimy robić non stop. Dlatego, że niedziela jest po sobocie i mamy ją raz w tygodniu – jest ona czymś smacznym. Gdyby była codziennie, to by ludzie zwariowali. Myślę, kurna, że musimy tu posługiwać się zupełnie innymi kategoriami i ważne jest, że ludzie w ogóle chcą brać w tym udział. Swego czasu szczyt popularności przeżywał telewizyjny program „Animals”. Na organizowane przez nich aukcje psów i kotów przychodziło mnóstwo ludzi, sprzedawano dużo zwierzaków, poprawiał się ich los. Ale miałem wielką ochotę spytać tych ludzi: „rany, coście wczoraj się dowiedzieli, że istnieją schroniska dla bezdomnych zwierząt?”. Widocznie takie wielkie akcje są potrzebne, nawet jeśli miałyby nakłaniać ludzi do pomocy „od święta”. Czasami potrzebny jest taki bodziec, i nawet, jeśli spora część biorących udział w Orkiestrze robi to tylko po to, by pokazać się w telewizji – nie mam nic przeciwko temu, jeśli nie jest przy tym nachalna i nie szkodzi innym. Dla mnie może sprzątać świat kobieta w futrze z norek do ziemi, na złotych koturnach i mieć budyń na głowie z blond włosów. Zupełnie nie będzie mi to przeszkadzało. Bo nawet jeśli wygląda jak przybyła z krańców wyobraźni, to robi coś, co jest super. Inny przykład: gdy na „Przystanek Woodstock” przyjechał „Klub Gaja” – zbierano kasę na ratowanie koni przed rzeźnią. Mimo, iż byli tam głównie ludzie młodzi, którzy mieli tylko drobne, to udało się zebrać na pół konia. Równie dobrze można by spytać tych, którzy coś ofiarowali: „co, dałeś złotówkę i myślisz, że jesteś wielkim przyjacielem zwierząt?” Musimy wyraźnie mówić, co jest do zrobienia, i wtedy ludzie wyraźnie na to reagują.

Recycling puszek na Przystanku Woodstock

– A jak to jest z tym rzekomym konfliktem z Kościołem: „Przystanek Jezus” kontra „Przystanek Woodstock”...

– Rzeczywiście konflikt istnieje, konflikt ideologiczno – organizacyjny. Z Kościołem jest podobnie jak z Polską: Polska jest krajem szubrawców, gangsterów, którzy wykorzystują państwowe posady do robienia kariery i złodziejstwa, różnej maści huliganów. Ale Polska jest też krajem ludzi wspaniałych, pięknych, cudownych, którzy są wrażliwi, którzy dostają Nagrody Nobla i którzy potrafią oddać wszystko, co mają, włącznie ze swoim życiem, za to, co się nazywa Polska. Podobnie jest z Kościołem. Kiedyś wierzyłem, że księża są urzędnikami po prostu od pana Boga; że jest pan Bóg i ksiądz i nikogo nie ma po drodze. A konflikt, jaki powstał, nie bierze się z konkretów, ale z nieudolności i braku chęci zrozumienia. Jeśli ktoś nie rozumie ekologów, którzy łańcuchami przypinają się do drzew, to co o nich powie? Że są to huligani, wariaci, a jeszcze, proszę państwa, przypomnijmy: „o, ten pan się nigdzie nie uczy i nie pracuje!” Tak samo traktuje się „krisznowców” (gotujących dla nas wegetariańskie jedzenie na „Przystanku Woodstock”) czy nawet Świadków Jehowy. Z jednej strony jest przyznany mi przez „Tygodnik Powszechny” medal świętego Jerzego, który oni wręczają uznanym przez siebie osobom; także medal św. Alberta (przyznawany przez odłam Kościoła bardziej ekumeniczny), a z drugiej strony masz organizatorów „Przystanku Jezus”, którzy bardzo chcieli zrobić koncert, ale od początku im mówiliśmy, że jest on źle przygotowany. Nie był to żaden atak, ale trzeźwa uwaga, a potraktowano mnie jak wroga katolicyzmu. Jestem katolikiem, który ma w sobie także buddyzm, islam, grekokatolicyzm i wszystko, z czym się zetknąłem i co pływa we mnie. Wszystkie te religie mają w sobie jedno i to samo centrum czyli miłość do bliźniego. We mnie, proszę ciebie, to wszystko siedzi. Organizatorów Przystanku Jezus pytam: po co wam płot, bo u mnie nie ma płota, i po co na budce sprzedającej Pepsi piszecie „Bóg jest o.k.” – czy nie widzicie jakiejś głupawki w tym? A czemu nie ma tu jakiegoś organizatora, z którym mógłbym pogadać i spytać chociażby o to, dlaczego wykorzystaliście do swojego folderu zdjęcie z „Przystanku Woodstock”, podpisując je nazwą swojej imprezy? Dla mnie jest to nie do końca uczciwa historia. Tak właściwie to było tu jedno wielkie niedogadanie co do szczegółów technicznych naszych imprez. Ale oprócz tego mamy konflikt ze skrajną prawicą katolicką. Dla mnie jest to dewocja połączona z ciemnotą kompletną. To są klimaty Radia Maryja, gdzie reprezentuję dla nich masonerię i żydostwo.

– A czy wstąpienie do Unii Europejskiej może pomóc w rozwiązaniu tych konfliktów i zniesieniu barier, które dzielą ludzi, nie pozwalając im zbliżyć się do siebie?

– Myślę, że nic to nie zmieni. Z chwilą wstąpienia do Unii nikt nam nie powie, że mózgi mamy sobie poprzestawiać. I ci, którzy przestrzegają przed wpadnięciem w jej szpony i ci, którzy mówią, że jak to się nie stanie, to będziemy dostawali kopa w... – wszyscy oni mają rację. Jestem takim facetem, który lubi to, co było za dawnych lat. Lubiłem, jak była granica, każdy miał inny pieniądz i był kimś odrębnym, innym. Nie wiążę się z taką ogólną kulturą Europy. Jestem z Europy, ale wiem, że wielu Amerykańczyków myśląc o Europie ma na myśli np. kulturę francuską, bo tak im się ta Europa kojarzy. A ja mam na myśli Wawel, Gdańsk czy, kurna, Wisłę – miejsce w centrum miasta, gdzie żyje dzikie ptactwo. Na marginesie: mógłby to być niezły skansen, miejsce do podglądania dawnej kultury i dzikiej przyrody, ale można tam dostać w łeb, bo piją tam bełty...

A z drugiej strony tak się zastanawiam, że może tak ma być, a co nam pozostaje – to zdobycie umiejętności przystosowania się – tak, jak niektóre mądre plemiona na świecie, którym udało się przystosować. Przecież my też jesteśmy takim plemieniem. Nie sposób przecież ciągle uciekać.

– Skąd u Ciebie taka zdolność przystosowania się? Z przedziwną łatwością udaje ci się nawiązywać kontakt z młodymi ludźmi... Jesteś dla nich autorytetem, zważywszy na różne plebiscyty – na drugim miejscu po papieżu, a przed Kasią Kowalską...

– (Śmiech...) Teraz po papieżu będzie Małysz, ja najwyżej w pierwszej piątce! Skoczę wyżej albo niżej – są to takie idiotyzmy. Papież jest istotnie facetem od autorytetów, coś przekazuje. Wszyscy wiedzą, że na „Przystanku Woodstock” ja nikogo nie uczę, nie mówię: rób tak i tak. Jedyne do czego namawiam ludzi, to: uczcie się języków obcych.

Może ta łatwość polega na tym, że ja za bardzo nie kombinuję jak rozmawiać z Tobą, a jak np. z kimś, z kim jestem jeszcze dzisiaj umówiony, z kim będę rozmawiać o biznesach. Jeśli mi się nie chce gadać – to po prostu nie gadam. Mam tą frajdę, że przez całe życie robiłem to, na co miałem ochotę i nie musiałem się przy tym do niczego naginać. Przy montowaniu programów telewizyjnych „Róbta co chceta”, „Kręcioły” czy innych nikt mi nie mówił, żebym popatrzał do danej kamery i powiedział to i to. Mówiłem to, co mi leżało na sercu, zbytnio przy tym nie kombinując, może dlatego to wtedy trafiało do innych.

– A czy możesz powiedzieć, że w żadnym stopniu media nie kreują Ciebie? Jakie widzisz różnice pomiędzy tą rzeczywistością kreowaną przez kamery (przebywasz w niej na co dzień) a światem widzianym z drugiej strony?

– Kamera strasznie czaruje. Rzeczywistość bywa bardzo różna. Włączamy kamerę, kręcimy piękne ujęcia i dojeżdżamy do słupa trakcji elektrycznej. Kręcimy wtedy tylko do tego słupa... Wiesz na czym polega tutaj oszustwo? Niech czytelnicy przypomną sobie Stonehenge – okrąg kamiennych megalitów, na plakatach pokazywanych często na tle zachodzącego czy wschodzącego słońca, które całemu obiektowi dodaje tajemniczości i magii. Tak wracaliśmy z Irlandii, żeby być na rano przy tych kamieniach i filmować je. Gdy dojechaliśmy do drucianego płotu – cena za wyjęcie kamery ścięła nas z nóg i nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Zza płotu widać było wyżwirowaną alejkę wejścia do podziemnych ... kibli, sklepów z pamiątkami. Nie widzisz tego, gdy Stonehenge oglądasz w telewizji. Niemałym dla mnie zaskoczeniem był widok Masajów w Tanzanii. Stali z dzidami, mieli buty zrobione z opony, a na rękach – elektroniczne zegarki! Może na tym polega specyfika wszystkich mediów, iż przedstawiając jakieś miejsca, stwarzają taką iluzję, by oglądający np. chciał tam być.

– Czym są dla Ciebie te dalekie podróże? Czy mają one tylko charakter zawodowy czy też masz w sobie taką potrzebę, by poznawać świat, przyglądając mu się ciągle z innego miejsca?

– Przede wszystkim podróżuję z tego powodu, iż mam firmę, która produkuje programy telewizyjne - jest to moje jedyne źródło utrzymania (wbrew pozorom na Wielkiej Orkiestrze nie biję kasy). Gdy znajomy podsunął mi pomysł, bym dla fajnych ujęć zaczął jeździć – powiedziałem mu, by spadał, bo nawet nie wiem, jak zachować się na lotnisku. Później dałem się namówić, zdając sobie sprawę, że właśnie w ten sposób mogę być przekonywujący. Do tej pory mam odbytych 150 lotów samolotem i kilka totalnie zastemplowanych paszportów.

W pewnym momencie stwierdziłem, że fizycznie i psychicznie bardzo mi to odpowiada. Gdy długo siedzę w domu, moja rodzina mówi: „czas wyjechać, Jurku, bo robisz się jakiś nerwowy...”

Recycling puszek na Przystanku Woodstock

– W twojej rodzinie starsza córka jest wegetarianką. Czy uważasz, że taka jednostkowa decyzja ma jakiś wpływ na odsunięcie, głoszonej przez ekologów – katastrofistów, zagłady naszej planety?

– Jak najbardziej. Popatrz na takie zjawiska, jak choroba wściekłych krów czy pryszczyca – one sprawiły, że takie jednostkowe decyzje można pomnożyć przez tysiące osób, które stwierdziły, że chociaż przez jakiś czas nie będą spożywać mięsa. Wegetarianizm mojej córki nie był, tak jak dla wielu tych ludzi, podytkowany strachem; w grę weszły całkiem inne historie. Ona wpadła na to mając 12 lat i my tą decyzję uszanowaliśmy. Wytrwała w niej do teraz, żyje sobie samodzielnie i konsekwentnie się tego trzyma. Nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć, dlatego nawet taka jednostkowa decyzja ma ogromne znaczenie. A może moja córka dostanie np. nagrodę Nobla, powie o tym głośno, sprawiając, że wiele osób się nad tym zastanowi? Tak, jak mówiłaś, ludzie potrzebują autorytetów i stawiania sobie kogoś za przykład. Może gdyby Adam Małysz był wegetarianinem, wiele ludzi powiedziałoby: „Acha, w porządku gość. Skoro on nie je mięsa, to może ja też spróbuję...”

– (Śmiech...) Chyba nie bez powodu tygodnik „Wprost” określił Cię mianem „Kreatora Optymizmu”... Powiedz na koniec coś optymistycznego.

– Jak na początku mówiliśmy, co tam młodym ludziom się dzieje i skąd te moje podróże, to powiem coś, co mówię ludziom na „Przystanku Woodstock”, a mianowicie, że warto mieć marzenia. To jest przecież darmowe, pomarzyć może każdy. A jak się tak uprzemy, zaprzemy i będziemy tacy skupieni na tym, to marzenia mogą stać się rzeczywistością. Kiedyś cyganka mi wróżyła za 20 złotych. Powiedziała, że widzi duże pieniądze i dalekie podróże. Pomyślałem, że każdemu to mówi, ale jednak mi wywróżyła... Marzenia mają to do siebie, że zazwyczaj jak się człowiek koło nich zakręci, to coś lepszego będzie za nim chodziło. W czasie moich podróży spotykałem ludzi, którzy mieli przy sobie 5 dolarów, a okrążali świat, bo mieli marzenia. Jeśli jest się młodym łatwo jest ruszyć się z domu, a zdobycie pieniędzy na wyjazd – pieniędzy dla przeżycia, a nie zbicie kokosów – wcale nie jest takie trudne. Porzućmy te marzenie konsumpcyjne i nie bójmy się wyzwania!

Jeden z lepszych fotografików muzycznych – Jannis Morris, w wieku 16 lat zrobił na koncercie zdjęcie Bobowi Marleyowi. Kiedy przyszedł następnego dnia i spytał zespół, czy może jeszcze trochę popstrykać, usłyszał, że kapela właśnie jedzie w trasę, ale jak ma ochotę, może się zabrać z nimi. Podjął to wyzwanie, choć miał zaledwie 16 lat, a dziś zdjęcia Marleya, które zrobił wtedy, są na wagę złota i należą do najbardziej znanych na świecie. Taką życiową decyzję podjęli też faceci, którzy broniąc przyrody postanowili zrobić blokadę czy przypiąć się do drzew i za to ich cholernie szanuję. To marzenia, np. te o nieskażonej przyrodzie, sprawiają, że przestajemy być bierni i dzięki temu świat kręci się do przodu. One pomagają zrobić pierwszy ruch, reszta dzieje się już sama.

– Chyba pora na mój ruch... Sie ma, Jurku, wielkie dzięki za rozmowę.

Fundacja Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy
http://www.wosp.org.pl/


[ << poprzednia ] [ strona główna ] [ następna >> ]